JACEK NIESTRAWSKI

Na skróty

Wywiad z Jackiem Niestrawskim

JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE ZOSTAŁ PAN DEKARZEM?

Jacek Niestrawski: Mój ojciec był dekarzem, dziadek również i pradziadek też. Myślę, że to już trzeci wiek dekarstwa w mojej rodzinie. Nigdy nie planowałem szczególnie, że pójdę w rodzinne ślady. Od dziecka, co prawda, pomagałem tacie w pracy, ale nie miałem przekonania, czy chcę się z dachami związać na stałe.
Mieliśmy też gospodarstwo rolne, przy którym pomagałem. Było parę krów, około siedemdziesięciu świnek.
Po drodze skończyłem technikum mechaniczne. Zrobiłem różnego rodzaju uprawnienia, między innymi spawacza. Mam za sobą również epizod pracy na stoczni w Gdańsku. Szukałem perspektyw i pieniędzy. Teraz wypadamy na rynku znakomicie, jest rozkwit. Piętnaście lat temu czasy były dla dekarstwa takie sobie, zwłaszcza na klasycznej wsi. Planowałem wówczas zostać zawodowym żołnierzem. Przeszedłem pomyślnie testy, pierwszą służbę. Myślałem, że to dla mnie, bo szukałem stałej pracy. A tata raz pracę miał, raz nie. Ludzie chcieli, aby im kłaść eternit. Nikogo nie interesowała estetyka dachu, chodziło o to, aby wyszło jak najtaniej. Nie do końca było to szczególnie rozwijające. Postanowiliśmy jednak połączyć siły i spróbować wyjść na wyższy poziom, pójść w dachówki, blachy. I jakoś to poszło, choć początki nie były różowe, nie kończyło się pracy na jednym dachu, aby zacząć na drugim.

PAMIĘTA PAN SWOJEGO DZIADKA NA DACHU?

JN: Dziadka nie poznałem osobiście, ale znam go doskonale z opowieści rodziców i ludzi, którym pomagał przy dachu. Był całkiem lubianym gościem. Tak, jak ja pracowałem z ojcem, tak i oni trzymali się w pracy razem. Dziadek odszedł przedwcześnie wskutek tragicznego wypadku podczas pracy na krajzedze. Tata był świadkiem tego wydarzenia, miał wtedy dwadzieścia siedem lat. Młody chłopak, całe życie miał przed sobą, a mimo tego, co się stało, został w dekarstwie. Podziwiam go za to. Rozmawialiśmy często o tej sytuacji. Łączyła nas mocna więź. Nie tylko z racji tego, że pracowaliśmy ramię w ramię dzień w dzień, od siódmej do dziewiętnastej.

JAKIE CECHY POWINIEN MIEĆ DOBRY DEKARZ?

JN: Dekarz powinien być pracowity, kreatywny, mieć samozaparcie. To nie jest lekka praca, wymaga poświęceń, wyrzeczeń. Myślę, że nie każdemu pisana jest ta praca.

CZEGO NAUCZYŁ PANA OJCIEC?

JN: Ojciec nauczył mnie wszystkiego. To był mój tata. Po pierwsze to był tata, po drugie przyjaciel, po trzecie najważniejszy w życiu nauczyciel. Ukształtował mój charakter. Nauczył ciężkiej pracy. Byliśmy na dachu, potem na roli. Nie przypominam sobie wolnej soboty. Z czasem, gdy firma się rozwijała, zaczęliśmy rozmawiać już tylko o dachach. Dachy stały się naszą pasją. Ojciec uczulił mnie na znaczenie naszej pracy, że nie każdy dach powinienem zamienić na wybitne pieniądze, bo niektórzy ludzie zgłoszą się do mnie, ze względów finansowych, dopiero, gdy zacznie im kapać. Że powinienem się z tym liczyć i nie oczekiwać wygórowanego wynagrodzenia. Każdy dekarz ma w życiu zawodowym taką sytuację, że po prostu powinien pomóc. Czasem nie wystarczy tylko po kosztach. Nie chcę, aby zabrzmiało to naiwnie, więc ujmę to tak, że zerwany dach u ubogiej rodziny jest naturalnie ważniejszy od każdej intratnej inwestycji, w której nie mieszkają ludzie. Pieniądze dekarz zdąży zarobić.

ILE PAN MIAŁ LAT, GDY WSZEDŁ PO RAZ PIERWSZY NA DACH?

JN: Nie pamiętam dokładnie. Wiem, że byłem w ósmej klasie, gdy już z tatą siedziałem na dachu. Koledzy snuli się ze szkoły pomału do domu, a ja już byłem na górze. Chciałem tacie pomóc, ale też to lubiłem, bardzo, od samego początku. Tata chciał mnie nauczyć fachu w ręku. Wiedział jak przemówić do takiego łepka, jakim byłem. Zamiast roztaczać przede mną wizje przyszłości, tłumaczył, że mi pokaże, jak to na dachu się robi, żebym sobie kiedyś taki dach po prostu sam założył. I tak się uczyłem. Technikum robiłem zaocznie, więc byłem u taty w pracy codziennie, również w soboty na parę godzin. Wszystko wskazuje na to,
że musiałem to lubić. Na dachu nic dobrego nie wychodzi z niechcenia.

CO PAN LUBI W DEKARSTWIE?

JN: W dekarstwie lubię naprawdę wszystko. Nie wyobrażam sobie innej pracy, zwłaszcza takiej w monotonii. A dekarstwo teraz, w tych czasach, przy tych materiałach, przy tych rodzajach domów, przy tych rodzajach dachów, to jest wielka kuźnia kreatywności. Dachy są różnorodne, w dodatku poznajesz przy nich mnóstwo fascynujących ludzi. Ponieważ pracuję w promieniu dwudziestu kilometrów od domu, to jestem bardzo przydatną częścią mojej społeczności. Czuję się za nią odpowiedzialny, za to żeby miała dach
nad głową. To jest mój dekarski teren. I na nim się realizuję.

DLACZEGO NIE PODEJMUJE SIĘ PAN DACHÓW W DALSZEJ OKOLICY?

JN: Nigdy mi się to szczególnie nie podobało, że odjeżdżam pięćdziesiąt, siedemdziesiąt kilometrów, zawsze chciałem pracować blisko domu, codziennie do niego wracać, być blisko mojej rodziny. Spędzam z nią mało czasu, więc w tym kontekście codzienny powrót do domu ma tym bardziej szczególne znaczenie. Jeśli już miałbym brać się za pracę gdzieś dalej, to najpewniej wyjechałbym z Polski. A tego też nigdy nie chciałem. Tak jak wcześniej wspomniałem do każdej realizacji podchodzimy z pełną odpowiedzialnością i zaangażowaniem, czego efektem są zadowoleni klienci. Mamy ten przywilej, że nie musimy szukać pracy gdzieś daleko, ponieważ na lokalnym rynku mamy wypracowaną latami, fenomenalną renomę. Ogromną satysfakcję dają miłe słowa od inwestora, który jest zadowolony ze współpracy, a dach mu się podoba. To nadaje naszej pracy większy sens oraz motywuje do dalszego działania.

KIEDY OTWORZYŁ PAN WŁASNĄ FIRMĘ?

JN: To było dziesięć lat temu, w 2011 roku. Zależało mi na początku, aby to wszystko lepiej zorganizować,
bo widziałem, co się wokół źle zorganizowanej pracy dzieje. Drewno nie dojechało, blachy nie przywieźli, albo kolor miał być wiśniowy, a hurtownia dała pomarańczowy. Ktoś czeka, ktoś się denerwuje, ktoś nawet wrzeszczy. Istny teatr emocji. Dlatego otworzyłem własny tartak, poukładałem sprawy z hurtownią, aby materiał był zawsze dobrej jakości i na czas. I tak to się jakoś do tej pory dobrze kręci. Myślę, że połowę zleceń otrzymujemy, bo potrafimy zadbać o materiał.

JAK PAN OCENIA JAKOŚĆ DACHÓW W POLSCE?

JN: Dałbym czwórkę z plusem. Jest coraz lepiej, pomijając totalne fuszerki. Staram się jednak nie oceniać. Czasami ktoś sobie zrobi tak, jak potrafi. Dlatego też nie lubię poprawek i rzadko się ich podejmuję. Nie lubię po kimś poprawiać, sapać i wywracać oczami, jak to komuś z dachem nie wyszło i nie poszło. Ktoś robi, jak umie. Nie wyszło? Nie wnikam. Dachów nie poprawiamy, ale mamy takie, które diametralnie przerabiamy, niekiedy odwracamy w druga stronę, szczyt jest gdzie indziej.

ILE OSÓB LICZY PAŃSKA EKIPA?

JN: Zatrudniam trzy osoby i jestem z nimi cały czas na dachu. Gdy pojawia się cięższa praca pomaga nam jeszcze dwóch moich kolegów, na których zawsze mogę liczyć. Może nie pracują z nami na górze, ale są w stanie nam pomóc, przynieść, podać, podwiązać. Najstarszy stażem był człowiek, który już odszedł na emeryturę. Z tatą przepracował trzydzieści lat, a ze mną kolejne dziesięć.

JAK OCENIA PAN WSPÓŁPRACĘ Z KLIENTAMI?

JN: Pracuję dla ludzi z okolicy. Przez tydzień, dwa poznajemy się lepiej i myślę, że nawiązują się serdeczne relacje. Bardzo szanuję ich za to, że chcą, abyśmy kładli im dachy. Na szkoleniach, rozmawiając z innymi dekarzami, okazuje się, że mało który pracuje w swojej bezpośredniej okolicy. Słucham o mentalności ludzi, którzy nie chcą dać dorobić komuś, z kim będą się później regularnie widzieć, czy to w mieście, czy w kościele, czy przez okno. U mnie jest inaczej, wspiera się swoich. Dlatego czuję, że każdy inwestor, który się na mnie zdecyduje, inwestuje we mnie. Nie ma drugiej tak bezcennej waluty jak zaufanie. Staram się za nie odwdzięczać, pracując najlepiej jak umiem. Ludzi nie interesują za bardzo szczegóły. Mając swój tartak przyjeżdżam ze swoim drewnem, mając zaufanego partnera w postaci hurtowni przyjeżdżam ze swoim materiałem. Mówię klientom, żeby wymyślili tylko kolor. Cieszy mnie, że ufają temu, że im dobrze doradzę. Klienci nie dzwonią po cenę, tylko po mnie.

JAKI MA PAN SPOSÓB NA DOBRĄ WSPÓŁPRACĘ W ZESPOLE?

JN: Mam wspaniały zespół, naprawdę super fajni faceci. Słyszę o tym, że z ludźmi w firmie nie jest dobrze żyć na stopie koleżeńskiej, że trzeba być szefem, traktować ich chłodno, bo wejdą na głowę. Ja to widzę zupełnie inaczej. Człowiek, który pracuje ze mną ramię w ramię od blisko dziesięciu lat, kim ma dla mnie być, jeśli nie przyjacielem? Każdy z nas zna swoje miejsce w zespole, ale i nawzajem dobrze się znamy. Dobra atmosfera służy naszej pracy, u nas w ekipie jest bardzo wesoło. Mam to szczęście, że w zespole traktujemy się jak partnerzy, nikogo nie trzeba motywować, gdy trzeba przycisnąć, to robimy.

CZY UWAŻA PAN, ŻE NADAL FUNKCJONUJĄ STEREOTYPY NA TEMAT DEKARZY?

JN: Zmienia się to diametralnie. Przez tyle lat widziało się różne rzeczy, widziałem ludzi, którzy nie zaczynali pracy bez szklanki wódki. Aktualnie to aż głupio o tym mówić, bo wszystko się zmieniło. Wszystkie stereotypy na temat ludzi z branży budowlanej, pochodzą z dalekiej przeszłości. Gdyby miały cokolwiek wspólnego z prawdą, profesjonalna praca na budowie byłaby nie do pomyślenia. Pewnie są wyjątki, ale tego typu firmy szybko się zwijają z rynku. W mojej ekipie znamy się na tyle, że wiemy, co możemy.

CZY MOŻE PAN PRZYTOCZYĆ JAKĄŚ ZABAWNĄ HISTORIĘ Z PRACY?

JN: Mamy w ekipie sporo zabawnych historii, ale najzabawniejsze to opowiadają klienci. Miesiąc temu skończyliśmy dach jednej pani, która miała do dekarzy wybitne uprzedzenia. Gdy zbliżał się termin naszej wizyty, najpierw chciała go przesunąć, później męża nie chciała puścić do pracy w Szwecji. Robiła wszystko, żeby z naszą dekarską ekipą nie zostać sama. Dopiero po paru dniach, gdy się okazało, że jesteśmy całkiem normalni, nie sięgamy po wyskokowe trunki w pracy, a i wykonujemy ją porządnie i terminowo, zaczęła nam kawki parzyć. I opowiedziała jak to poprzednicy urządzili sobie zabawę, w której strzelali jej do okien z wiatrówki. To nam się wydało tak abstrakcyjne, że aż śmieszne. Żartowaliśmy z niej, że im podpadła, ale naprawdę to jakaś niebywała historia.

CZY PRACA MA WPŁYW NA PAŃSKIE ŻYCIE RODZINNE?

JN: Zacząłem zauważać, że za dużo pracuję. W dodatku budowaliśmy ostatnimi czasy kolejny dom rodzinny, więc wokół niego również było trochę pracy. Jest na ukończeniu, więc mam nadzieję mieć trochę wolnego czasu dla żony i dzieci. Zawsze miałem takie wyobrażenie, że do czterdziestki będę się dorabiał, a potem już tylko żył. Mam nadzieję ten plan pomału zacząć wdrażać w życie. Nie planuję jednak zejść z dachu na dobre. W żadnym innym zajęciu nie odnalazłbym się na sto procent.

CZY W PAŃSKIEJ RODZINIE ROŚNIE MŁODY DEKARZ?

JN: Trudno na razie to stwierdzić na pewno, ale syn smykałkę ma. Interesują go małe sprzęty, lubi coś w drewnie porobić, wykazuje tym wszystkim zainteresowanie. Ma jedenaście lat, więc nie wpuściłem go jeszcze na dach, ale jeździ ze mną oglądać, co robimy. Często sobie o dachach pogadamy, zadaje mi sporo pytań. Myślę, że każdy w moim wieku i starszy zgodzi się, że pokoleniowym sukcesem jest fakt, że wszyscy dożyliśmy wieku dojrzałego, pomimo tego na co rodzice pozwalali nam w dzieciństwie. W głowie się nie mieści, tereny po których człowiek biegał, drzewa po których skakał.

JAKIE JEST PAŃSKIE ZDANIE O MŁODYCH ADEPTACH TEGO ZAWODU?

JN: Różnie, niekiedy zatrudniałem początkujących do pracy. Wiadomo, że taka osoba nie musi na dachach cudów robić i wszystkiego wiedzieć. Daję takiemu z reguły dwa tygodnie, aby się rozkręcił, coś tam popodawał, a potem mówię, że nadszedł czas na prawdziwą pracę. I temat się urywa, człowiek znika jak kamień w wodę. W mojej opinii młodym brakuje samozaparcia i predyspozycji do ciężkiej pracy. Chyba modne jest teraz łatwe życie, mało komu zależy. Ale są wyjątki. Na szkoleniu ostatnio poznałem chłopaka, dwadzieścia jeden lat. Świetny gość, sporo wiedział o dachach. Naprawdę czuł, o co w tym chodzi. Jest też tak, że doświadczenie podpowiada ci czy ktoś jest dobrym materiałem na dekarza. Ten chłopak to był pasjonat.
Chyba ta pasja to jest to, co nas wszystkich trzyma na górze.

CO PRZEKAZAŁBY PAN MŁODZIEŻY, KTÓRA CHCIAŁABY WEJŚĆ DO ZAWODU?

JN: W dzisiejszych czasach fajnie wystartować w dekarstwie, bo jest dużo pracy. Jeśli ktoś ma pasję, czuje to, na pewno z dachem będzie mógł związać się na całe życie. Nie wolno tylko się poddawać. Początki nie zawsze są łatwe. Pamiętam siebie dziesięć lat temu. Jechałem jako taki trzydziestolatek do kogoś, opowiadałem o dachu, a inni patrzyli na mnie jak na dziecko z fantazją. Dzisiaj mam swoją historię, doświadczenie. Myślę, że jestem aktualnie w najlepszym wieku swojego zawodowego życia. Dwa lata temu był boom w mojej okolicy na bycie dekarzem, wszyscy chcieli robić dekarstwo, żuk i żaba dachy chcieli robić. Dzisiaj nikogo
z nich w tym zawodzie już nie ma. Poszła fama, że dekarstwo i ciesielstwo są lepiej płatne. Tak się może wydawać, dopóki nie wejdziesz na dach. Nie wiem, czy chciałbym, aby syn został dekarzem. Dekarz to nie tylko dekarz, ale i przedsiębiorca, architekt, proszę mi wierzyć, że czasami to nawet psycholog.

GDZIE PAN SIEBIE WIDZI ZA 10 LAT?

JN: Na pewno na dachu, ale chciałbym te kolejne dziesięć lat wykorzystać na rozwój. Dotychczas skupiałem się na bieżącej pracy, a chciałbym więcej zainwestować w firmę, rozruszać tartak. Mam tyle zleceń, że koledzy podpowiadają mi, abym zebrał drugą ekipę. Nie wyobrażam sobie każdej z nich na innym dachu, ani siebie w tym wszystkim. Mam taki charakter, że muszę wszystkiego sam przypilnować. Dla mnie dach to nie po prostu kolejne zlecenie, lecz przede wszystkim odpowiedzialność, którą biorę na siebie, pieczętując realizację własnym nazwiskiem. Dlatego będziemy robić większe dachy, ale trzymać się razem. Dotychczas odmawialiśmy dużym realizacjom, bo mieliśmy te swoje średnie dachy i to nas kręciło. Szybki temat i względnie szybkie pieniądze. Wolę zrobić dwa średnie dachy niż jeden duży w miesiącu. Możesz wykonać znakomicie sto dachów, a nie dopilnujesz jednego i to wystarczy, aby poszła fama, że coś zepsułeś. To ryzyko, którego nie chcę podejmować.

CZY PANDEMIA WPŁYNĘŁA NA PAŃSKĄ PRACĘ?

JN: Nie miała wpływu na liczbę zleceń. Kwarantanny się nie boję. Mam swój tartak, nie mieszkam w bloku, więc nie czułbym się zamknięty. Mogę wycinać drewno, łaty, krokwie na następny dach szykować, naprawdę mam tu, co robić, gdzie trawę skosić. Mentalnie byłem przygotowany na to, że nas z dachów zdejmą, w domach zablokują. Dobrze, że tak się nie stało.

JAK SPĘDZA PAN WOLNY CZAS?

JN: Nie mam zbyt wielu pasji, podobnie jak czasu. Kiedyś bawiłem się w rzeźbienie, teraz też mi się zdarza wykonać jakieś zlecenie w tym zakresie, mam do zrobienia krzyż przydrożny. Lubię stolarstwo, ale te ogrodowe flamingi to wyrzeźbiła moja żona, z wyrzynarką jest za pan brat. Staram się żyć aktywnie.

CZY DACHY ZAPEWNIAJĄ PANU WYSTARCZAJĄCĄ AKTYWNOŚĆ?

W moim wieku, nic innego zawodowo nie pozwala na taką aktywność, jak dachy. Oczywiście szukam sobie odskoczni, więc też trochę biegam. Nie biegam z muzyką, wolę w tym czasie pomyśleć, zamiast się całkowicie odcinać. Z początku nie biegałem jakichś wybitnych dystansów, teraz robię około dwudziestu kilometrów, więc potrzebuję na to około dwóch godzin.

GDZIE LUBI PAN BIEGAĆ?

JN: Biegam po całej Polsce. Pandemia trochę pokrzyżowała mi plany, ale biegałem półmaratony w Toruniu, Poznaniu, Bydgoszczy, Gdańsku. Czasami te biegi mają charakter charytatywny, czasem patriotyczny. Super sprawa. Tam, gdzie jest jakaś zorganizowana impreza dla biegaczy, wyjeżdżamy na weekend z rodziną. Zwiedzamy miasto jednego dnia, a drugiego idę przebiec sobie dystans. Najfajniejsze są biegi masowe, bo szykujesz się do nich, żeby pobiec i nie być najgorszym. W tamtym roku przebiegłem pięć półmaratonów, a moim marzeniem jest przebiec teraz maraton. Zaplanowałem sobie na czterdziestkę czterdzieści kilometrów. To nie jest prosty temat, musisz być zdrowy, silny i wytrwały. Po trzydziestym kilometrze dopada kryzys, a w dodatku nietrudno się przeciążyć.

KIEDY PRZEBIEGŁ PAN PIERWSZY PÓŁMARATON?

JN: Do pierwszego półmaratonu szykowałem się dwa lata, był to Półmaraton Bydgoski. Chciałem się sprawdzić. Pomyślałem, że skoro biegam tu po okolicy po szesnaście kilometrów, to i te dwadzieścia jeden może się uda przebiec. Trafiło mi się tam dwóch fajnych chłopaków, którzy biegli moim tempem. Gdy pokonaliśmy szesnaście kilometrów, mówię im, że dam radę biec szybciej, jeden z nich, że również i tak dobiegliśmy do mety. A na mecie słyszę, jak spiker mówi, że Jacek ze Skulska z numerem 162 dobiegł
ze wspaniałym wynikiem. Nikt mi nie wierzył, że mi się udało to osiągnąć na pierwszym w życiu półmaratonie. Przebiegłem dwadzieścia jeden kilometrów w godzinę czterdzieści sześć. Ale to dzięki grupie, grupowe biegi są najfajniejsze. Atmosfera, piąteczki, wzajemne życzenia. Ludzie robią swoje życiówki. Na końcu jesteś wykończony, ale słyszysz brawa. Teraz szykuję się na maraton w Warszawie. Biegnie w nim sześć tysięcy ludzi.

JAKI JEST PAŃSKI NAJWIĘKSZY SUKCES?

JN: Na polu zawodowym czy osobistym? Moim sukcesem jest oczywiście rodzina. Jestem z nich bardzo dumny. Zawodowo nie chodzi o nic konkretnego. Nie sądzę, aby należało sukcesów upatrywać w konkretnych realizacjach, czy własnych umiejętnościach. W życiu chodzi o poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Czuję się spełniony, doceniony, potrzebny innym. Ludzie na mnie czekają, naprawdę oni chcą, abym to właśnie ja z moją ekipą zrobił im dach. Proszę sobie wyobrazić, że czekają nawet po półtora roku. Udało mi się zapracować na zaufanie ludzi, na autorytet oraz zdobyć doświadczenie. Czuję, że teraz to właśnie mój czas.

Dołącz do naszego newslettera!

Jesteś dekarzem lub działasz w branży deweloperskiej/wykonawczej? Zapisz się do naszego newslettera już dziś i bądź zawsze na bieżąco z informacjami o nowych produktach, promocjach i ofertach.

Jeśli nie należysz do tej grupy, ale chciałbyś uzyskać więcej informacji o ofercie marki Dakea, skontaktuj się z nami przez formularz kontaktowy.