Wojciech Bednarski: Jakieś dwadzieścia lat temu.
Sylwester Bednarski: Ojciec miał firmę dekarską i wieku 14 lat już jeździliśmy na budowę. Pierwsze proste sprawy robiliśmy z nim, tak samo w domu, bo tam tata na przykład lutował, więc pomagaliśmy mu. PODOBAŁO SIĘ WAM?
SB: Nie od razu.
Karol Bednarski: Traktowaliśmy to jako obowiązek.
SB: To było bardziej tak, że „macie robić i tyle”. Szliśmy tam wspólnie, żeby mieć własne pieniądze, bo nie byliśmy rozpieszczani, musieliśmy sami zarobić.
KB: U nas było tak, że jeśli chcesz sobie kupić samochód, to sobie na niego zarób, nie ma tak, że dostaniesz, że ojciec da. Na wakacje chcesz jechać? Zarób. Z dziewczyną w góry? Zarób sobie!
SB: Kontakt z ludźmi, to, że pracujemy na świeżym powietrzu przede wszystkim, co zimą nie jest fajne, ale de facto od wiosny do jesieni jest super. Elastyczne godziny pracy, jesteśmy kowalem własnego losu, możemy sobie zrobić wolne, kiedy chcemy. Nikt nad nami nie stoi, nie każe iść do pracy – choć w tygodniu staramy się chodzić codziennie.
SB: Pojawiają się coraz bardziej skomplikowane projekty. Na samym początku nie robiliśmy więźb dachowych, teraz już robimy wszystko kompleksowo. Są i docieplenia, elewację też się czasami zrobi. Gdy przychodzi klient, ma mieć tylko pomysł i pieniądze. Zresztą, nawet jak nie ma pomysłu, to możemy pomóc.
KB: Niczego nie zrobilibyśmy inaczej, bylibyśmy może bardziej odważni.
SB: Zaczęlibyśmy wcześniej handlować blachą. (śmiech)
KB: Może zaczęlibyśmy działać bardziej kompleksowo. Wcześniej tylko kryło się te dachy. Teraz klient jest na tyle wymagający, że oczekuje pełnej usługi. Nie musi szukać murarza, jeśli trzeba postawić komin, nie musi szukać kogoś od elewacji – robimy to my. Jesteśmy od wejścia na budowę do jej zamknięcia. Nawet docieplimy poddasze zimą, jak trzeba. Staramy się robić dużo różnych zleceń, ale głównie są to dachy.
SB: Są na pewno bardziej skomplikowane, z różnych pokryć. Dawniej była tylko blachodachówka, a teraz ludzie wybierają lepszy materiał, czyli dachówkę, szczególnie do nowych dachów. Chyba, że ktoś chce zaoszczędzić, wtedy jest blachodachówka.
SB: W dachówce betonowej, w blachach, nie mamy jednej specjalizacji. Nie robimy dachów w goncie bitumicznym, w papie się zdarza. Czasem pracujemy w kliku, ale jest to niewdzięczna praca.
SB: To, że jest to rodzinna firma. To, że trzech braci pracuje razem. Mamy też duże doświadczenie, bo od 1983 roku, czyli od założenia firmy przez ojca, firma dekarska działa bez przerwy. Trochę przejęliśmy zleceń po tacie, teraz od jedenastu lat zdobywamy swoje. Działamy głównie z polecenia, nie mamy reklam, a ludzie wiedzą i dzwonią do nas i tak. Nie udaje nam się zrobić wszystkich zleceń, nie dalibyśmy rady. Tak jest na dzień dzisiejszy, oby tak było dalej.
SB: Dobrze, czasami mamy spięcia, ale jest w porządku. Mamy podział obowiązków, wiemy, kto jest od czego i kto, co potrafi. Po prostu staramy się wzajemnie uzupełniać, żeby nie było tak, że nagle wszytko stoi.
WB: Karol specjalizuje się w dachówce, koszowych docięciach. Sylwek robi więźby, obróbki blacharskie oraz wszystkie detale. Ja pracuję przy giętarce, nazywamy to „obsługą naziemną”, czyli naziemny HDS tak zwana „baza”.
SB: Mamy dwie firmy, ja mam firmę i Karol ma firmę. De facto Karol jest prezesem.
KB: Ja planuję, gdzie jedziemy, wszystko ja planuję, a później się dogadujemy.
WB: Ja mam dwójkę dzieci. (śmiech)
SB: To, co osiągnęliśmy, jest sukcesem, że mamy pasję.
KB: Marzyliśmy kiedyś o paralotniach, o tym, żebyśmy sobie sami kupili sprzęt, bo umówmy się, to nie jest tani sport. Ale marzeń jest jeszcze dużo.
SB: Cały czas przemy do przodu, sukcesem jest to, że mamy rodzinę, tak jak mówi Wojtek. Także to, że mamy gdzie mieszkać, jesteśmy na swoim. Mamy też sport, ale pogodzić to wszystko jest ciężko.
SB: Uważamy, że mamy dobry kontakt z inwestorami, dla których pracujemy, ale zawsze może się trafić ktoś, z kim trudno się dogadać. Nie mamy takich sytuacji, że jadąc ktoś nas wytknie palcami, że zepsuliśmy im dach. W niektórych przypadkach musimy doradzić, jeśli klient przyjdzie z projektem, podpowiadamy jakich materiałów użyć.
KB: Zależy nam, aby tak mu doradzić, żeby był zadowolony i polecił nas dalej. Fakt, że 99% zleceń pochodzi z polecenia świadczy o tym, że kontakt z klientem jest dobry.
SB: Jeśli klient zastanawia się nad blachodachówką, namawiamy go na dachówkę betonową, różnica cen nie jest duża, a dach wygląda o wiele lepiej. Staramy się wybrać rozwiązania tańsze, szukamy kompromisu. Klient powinien mieć wszystko fajnie zrobione i nie płacić za to jak za zboże. Wybieramy produkty dostosowane do potrzeb klienta.
SB: Dużo dachów robi się w odcieniach szarości, na przykład antracytu, czerni. Ludzie odchodzą od dachów ceglastych czy czerwonych. Dodatkowo klienci zaczynają stawiać na domy parterowe i dachy kopertowe o jak najniższym kącie dachu.
SB: Zaufanie, dużo rozmowy, śmiech. Pracowników trzeba słuchać. Od kilku lat mamy stały skład, nie ma roboty na wariata, nie pracujemy po czternaście godzin. Znamy się dosyć długo, my jesteśmy braćmi, a z chłopakami pracujemy po kilka lat. To nie są ludzie z ulicy i nie są od docinania dachówki. Idzie nam dobrze i myślimy o każdym z nich, żeby też było im lepiej. Jak jest lepsza budowa, to dajemy premie. Są różne sposoby, żeby ich zachęcić, ale też nie „rozpaprać”. Do dobrego się każdy szybko przyzwyczaja.
SB: Od lat siedemdziesiątych do końca wieku – tragedia. Okres eternitów był straszny. Ludzie robili dachy z żerdzi, nie mieli pieniędzy i materiałów. Robili z tego, co było. Dzisiejszą jakość od wcześniejszych realizacji dzielą kroki milowe. Jeszcze były takie stare dachy, robione w latach pięćdziesiątych. Jeśli robił je prawdziwy fachowiec – stoją do dzisiaj. Takie, które nie były dobrze zrobione, już nie istnieją.
WB: Dach w Podzamczu Piekoszowskim.
SB: Ogólnie lubimy budownictwo jednorodzinne, nie możemy wskazać jakiejś większej budowy, jak niektórzy nasi koledzy. Mamy też w swoim dorobku szeregowce.
WB: W wieku 9-13 lat.
SB: Latamy od dziecka. Tu na dole, koło domu rodzinnego, jest lotnisko, więc lataliśmy na lotnisku. Po szkole szliśmy prosto tam, a dopiero potem do domu. Latanie z silnikiem zaczęliśmy w wieku 16-18 lat.
KB: Tak, wysokość, odwaga.
SB: Lęk przestrzeni, to jest jeden z tych, o którym się nie mówi i ludzie mylą go z lękiem wysokości. Lecimy i nagle mamy nieograniczoną przestrzeń przed sobą. Tak samo jest na dachu, jak się siedzi i patrząc widzimy tę przestrzeń, przesuwające się chmury. No i świeże powietrze, to też jest fajna sprawa.
WB: Ile nam czas pozwoli.
KB: Zależy od warunków, do 30 godzin rocznie.
SB: Ja jeszcze jeżdżę offroadami, więc muszę też trochę czasu na to poświęcić. Są takie dni, że latamy kilka razy, ale to przeloty w czasie 10 – 20 minut, nie zawsze pogoda pozwala na dłuższy lot, albo lot nie jest przyjemny ze względu na warunki.
SB: Ponad tysiąc godzin na pewno, nie prowadzimy książki lotów, jak niektórzy. Byłoby to bez sensu, bo czasem takie loty trwają 5 czy 20 minut.
WB: Zapisujemy to zdjęciami.
SB: Latamy z prędkością 70 km/h, a jeśli wieje, to dodajemy prędkość wiatru, więc lecąc z wiatrem, osiągamy 100 km/h. KB: Spada się 15 m/s.
SB: Zależy w jakich warunkach się lata. My staramy się latać jak nie ma wiatru, w tak zwanym „bezdechu”. Wojtek lata bez silnika, więc czeka na wiatr.
KB: Z tej górki, co latamy, można zrobić 100 kilometrów przelotu, bez silnika.
SB: Z silnikiem to bez problemu, dwie godzinki i stówka jest.
WB: Ale żeby przelecieć tyle bez silnika trzeba wejść tysiąc metrów w górę i lecieć z chmurami.
SB: Wybudowaliśmy domy na wzniesieniach. To jest taka pierwsza górka od Warszawy, na której można sobie swobodnie polatać bez silnika.
WB: Szczyrk, Międzywodzie Żywieckie, Wiśniowa, Góra Śnieżnica, Ciecień.
SB: Mówimy tylko o lataniu bez silnika, bo z silnikiem możemy latać wszędzie, oprócz takich stref jak lotniska. Z silnikiem jest ten plus, że nie potrzeba nic więcej, oprócz dobrej pogody. Znajomi oblecieli całą Polskę, po jej granicach na paralotni w 12 dni.
SB: Na pewno, na przykład Andaluzja, Teneryfa.
WB: Nepal.
SB: Teneryfa jest fajna, ale zimą.
WB: Chile, tam są piękne góry, a w Europie to Bassano, Berga w Hiszpanii.
SB: Albo Monte Grappa, góra w Bassao, to miejsce w którym spotykają się paralotniarze z całego świata. Co roku odbywają się tam też zawody Coupe Icare. Ludzie przebierają się za różne stwory i latają z tej góry.
KB: Jeszcze Tajlandia, z napędem.
SB: Nie lataliśmy jeszcze za granicą, znajomi latają. Jest problem logistyczny, bo ten sprzęt trochę waży, do tego bilety lotnicze i pozwolenia. Tam też są strefy i trzeba mieć pozwolenie w danym państwie, żeby polatać. Ale Monte Grappa we Włoszech jest do osiągnięcia, choć obecnie nie mamy czasu się tam wybrać. Wszystko się rozchodzi albo o czas, albo o pieniądze.
SB: W Polsce to ja mam Bałtyk.
WB: Bałtyk nasz.
KB: Ja Bieszczady.
SB: Przez to, że moja córka lubi morze, jeżdżę nad Bałtyk. Wolę góry, ale trzeba iść na kompromis.
KB: Bieszczady, Zalew Soliński, tam jestem co roku, już od kilku lat.
SB: Miejscowość Wicie nad morzem jest fajna. Wszędzie cicho, na plaży jest 20 osób. Świetne dla rodzin z dziećmi. Nie ma większych hoteli, tylko domki, tereny ogrodzone, na dzieci czekają place zabaw. Ta miejscowość nie jest tak bardzo znana, bo się dopiero rozwija, więc nie ma tam spędu.
SB: Adrenalina przede wszystkim. Problemy zostają na ziemi.
KB: Swoboda.
SB: Obiorę sobie punkt, tak jak Karol, że leci po trójkątach, że leci do Suchedniowa czy Skarżyska-Kamiennej. Jak postanowił, tak sobie poleciał.
KB: Sto kilometrów lecę i przy okazji oglądam parę fajnych miejsc, o których nie pomyślałbym, że istnieją.
SB: Z tej perspektywy to wszystko zupełnie inaczej wygląda.
KB: Widzę góry, co wyrastają nie wiadomo skąd, nikt z nas nawet nie wie o tej górze.
SB: Widoki i adrenalina są najważniejsze. Czasami latamy tu nad domem, wstajemy o siódmej rano w niedzielę. Startujemy we dwóch i buczymy jak osy, jeszcze czasem znajomi przylecą i pobuczą. Raz mieliśmy taki przypadek, że pani przyszła i grzecznie powiedziała, że jej się to wszystko strasznie podoba, ale ma 11-miesięcznego synka, który strasznie bał się tego dźwięku. Mieszkamy blisko i na linii jej salonu wypadało lądowanie. A, że kilka było startów i lądowań, to dziecko szalało. Teraz latamy trochę niżej.
SB: Skupienia. Ja się raz rozmarzyłem podczas latania i skutki były, jakie były. Trzeba być skupionym i obserwować, gdzie się leci, bo tu czasem lata helikopter pogotowia ratunkowego.
WB: Czy odrzutowiec.
SB: Musimy uważać, by w nikogo nie wlecieć.
SB: Otwartość na ludzi, solidność wykonywania roboty, tak z sercem. Mamy się pod każdym domem podpisać, że myśmy to robili. To głównie.
KB: Że nie wstydzimy się, tego co robimy.
SB: I staramy się to robić dobrze, z sercem do tego podchodzimy.
SB: Nie pracujemy po naście godzin, staramy się nie pracować w weekendy, choć czasami są takie zlecenia, że trzeba. Staramy się też spędzać weekendy z rodziną, jeździmy na wycieczki, żeby to nadrobić. Czasami dzieci nas widzą rano, jak jadą do przedszkola, przychodzimy wieczorem, jak idą spać. W weekendy trzeba to nadrabiać.
WB: Mówimy o swojej pasji i są chętni.
SB: Są chętni. Już parę osób, u których robiliśmy dachy, zaczęło uczyć się latać.
KB: Przeważnie klienci wiedzą zanim zaczniemy u nich pracować, że latamy, bo ktoś im to przekazuje.
SB: To jest coś innego, szczególne jak się siedzi w biurze i widzi ciągle to samo, to tak się chce oderwać. Nawet księgowa w biurze Karola, jak usłyszała, że się lata, to zaraz spróbowała.
SB: – Panie do kiedy gwarancja?
– Dopóki stoję na rusztowaniu I dodatkowo:
– Panie nie będzie się lać?
– Jak nie będzie deszczu, to nie.
Jesteś dekarzem lub działasz w branży deweloperskiej/wykonawczej?
Zapisz się do naszego newslettera już dziś i bądź zawsze na bieżąco z informacjami o nowych produktach, promocjach i ofertach.
Jeśli nie należysz do tej grupy, ale chciałbyś uzyskać więcej informacji o ofercie marki Dakea, skontaktuj się z nami przez formularz kontaktowy.